24-26 maja 2019 to ramy czasowe weekendowego wyjazdu w stylu retro do Lwowa. Fundacja Mobilności Aktywnej była jednym z organizatorów wydarzenia pod tytułem ”Lublin-Lwów. Wspólna historia cyklistów”, które miało na celu przypomnienie, jak blisko te dwa miasta są ze sobą związane, choćby poprzez postacie rowerzystów.
Ale po kolei…
Piątkowy poranek przywitał nas rześką pogodą, ale na szczęście opady deszczu ustąpiły i bez większych utrudnień można było przygotować autobus do podróży. Niecodzienność tego przygotowania polegała na tym, że wyruszaliśmy z historycznym bagażem – w przenośni i dosłownie. W lukach bagażowych autobusu znalazły się skórzane walizki, pudła z kapeluszami, pokrowce wypełnione wieczorowymi sukniami i wszelkiej maści akcesoriami kobiecej mody z lat ’20 ’30 ubiegłego wieku. Dodatkowo została doczepiona przyczepa, na pokładzie której transport znalazło bez mała dwadzieścia rowerów, również z czasów międzywojennych. Staranne ich umocowanie i zabezpieczenie było gwarancją bezproblemowego udziału w czekającej nas w niedzielę paradzie rowerowej ulicami Lwowa.
Dzięki doświadczonemu kierowcy i ogromnej przestrzeni pasażerskiej, podróż do przejścia granicznego w Hrebennem przebiegała wygodnie, w wybornej atmosferze. Zaś pokonanie samego przejścia zajęło raptem półtorej godziny – kto wie, być może wpływ na to miały Retro Dziewczyny Lublin, które od samego początku podróżowały w strojach z epoki, wywołując ogromne poruszenie wśród celników i niekłamany zachwyt zwłaszcza wśród męskiej części obsady.
Tymczasem Lwów przywitał podróżników z Polski piękną pogodą. Słońce grzało mocno, aczkolwiek gdzieniegdzie na horyzoncie przemykały komórki burzowe z niedającym o sobie zapomnieć deszczem. Szybkie zameldowanie w hotelu, przydział pokoi, sprawy organizacyjne, rozpoznanie terenu, i już możemy czuć się gośćmi miejscowego organizatora, czyli Retro Auto&Moto Bazar Lviv.
Piątkowe popołudnie to przede wszystkim wspólna obiadokolacja z prostą, tradycyjną, acz niesamowicie smaczną kuchnią ukraińską. Po niej zaś, w przerwach między opadami deszczu (a jednak) przejazd do centrum Lwowa i kluczenie uliczkami w poszukiwaniu… wszystkiego. Dla niektórych osób była to pierwsza wizyta w stolicy obwodu lwowskiego, dla innych któraś już z rzędu. Nie mniej jednak, dla jednych i drugich, stanowiła ona okazję do zanurzenia się w historię miasta, próby odnalezienie swojego kawałka szczęścia, miejsca do którego będzie się chciało znów wrócić. A takich miejsc Lwów ma do zaoferowania bardzo dużo. Były to więc ciasne uliczki, wąskie nostalgiczne zaułki, gwarny Rynek z przejeżdżającymi przez niego tramwajami, szykowne kawiarnie, małe galeryjki czy też głośne kombinaty ze wszystkim na żywo – muzyką, tańcami, kuchnią i modnymi ostatnio browarami rzemieślniczymi.
Czas we Lwowie biegnie inaczej, ma jednak cechę wspólną z tym panującym w każdej części świata – w dobrym towarzystwie przyspiesza niesamowicie, do tego stopnia, że nasze miejsca noclegowe powitaliśmy już w sobotę.
Jest w orkiestrze jakaś siła…
Sobota przywitała pogodą raczej niespecjalną. Jednak sama świadomość miejsca, w którym się znajdujemy, fakt, że ze snu budzą wróble ćwierkające po lwowsku, dodaje takiego animuszu i chęci do życia, że nawet padający co trochę deszcz nie miał większego znaczenia. Zresztą, plan na ten dzień też nie pozwalał na zbyt wielkie lenistwo.
Od samego rana nasze piękne towarzyszki z Retro Dziewczyny Lublin, co rusz wprawiały w osłupienie. Metamorfozy jakie przechodziły zmieniając kreacje nie raz o mało nie doprowadziły, że byłem bliski spadnięcia ze schodów lub klasycznej próby przejścia przez zamknięte drzwi. Ten dzień zapowiadał się ich dniem, i właśnie takim wkrótce się okazał.
Auto Bazar zaczynał tętnić życiem. Na zielonej niby-trawce Lubelskie Towarzystwo Retro Cyklistów misternie ustawiało wystawę przywiezionych z Lublina rowerów. Nie byli w tym jednak osamotnieni – Kolbuszowskie Towarzystwo Retrocyklistów, Sprężyści z Radomia czy Białoruski Klub Retrocyklistów z Mińska, też nie przyjechali z pustymi rękoma. Tuż obok ustawiały się auta starej daty, nie zabrakło i motocykli.
No i się zaczęło. Tuż po oficjalnym otwarciu 8. Międzynarodowego Retro-Jarmarku, pełnym powitań, podziękowań i wyrazów ogromnej sympatii, nastąpił pokaz mody w wykonaniu lubelskich dziewcząt. A był to pokaz nie byle jaki. Scena na dłuższą chwilę stała się dawnym Lwowem, miejscem towarzyskich spotkań, pracy, randek w parkach czy wieczorków przy kawie. Prezentowane kreacje były szeroko omawiane w języku polskim i ukraińskim przez lwowską dziennikarkę radiową. Nie było więc możliwości aby ktoś mógł czegoś nie zrozumieć. A nawet jeśli, to sam wdzięk, perfekcja i pełne zaangażowania podejście dziewcząt do pokazu, doskonale opowiedziały historię i przeniosły wszystkich w ten niby odległy a jakże bliski świat. Warto też zaznaczyć, że na potrzeby pokazu każda z jego uczestniczek przybrała retro imię lwowianki, aby jeszcze bardziej wdrożyć się w klimat międzywojnia.
Sobota to dzień pokazów, konkursów, rywalizacji. Po strojach przyszedł czas na sprzęt. Na scenie kolejno pojawiały się rowery prezentowane przez swoich właścicieli, z paroma słowami o ich historii. Następnie sprzęt nieco cięższego kalibru, czyli motocykle, a całość uzupełniły samochody, z magicznym Fordem T na czele.
Zmaganiom, z drobnymi przerwami, przygrywała orkiestra, z repertuarem szlagierów, oczywiście, z lat 20-60. I jak to mówią, nóżka sama chodziła. A żeby ta nóżka miała siłę sprawnie pracować, wielki kocioł bogracza był cały czas do dyspozycji. Kto kiedykolwiek go jadł, wie o czym mówię. Kto nie, ten jak najszybciej powinien spróbować – tylko pamiętajcie aby zrobić to w dobrym miejscu, w dobrym otoczeniu i towarzystwie, a wtedy na pewno zakochacie się w tej potrawie.
I gdy już atmosfera pikniku (od pokazu dziewcząt świeciło już piękne słońce) wydawała się osiągnąć stabilny poziom, przy dźwiękach Highway To Hell nadjechała kolumna dziesiątek motocyklistów zrzeszonych w wielu klubach Ukrainy i Mołdawii.
Bez sensu? Ależ skąd! Najlepiej mogą to potwierdzić Retro Dziewczyny Lublin, które właśnie chwilę później rozpoczęły kolejny pokaz mody, klasy i wdzięku, a ich występ przyjęty został owacyjnie przez mocno rozbudowaną przed chwilą widownię.
Setki zdjęć, niezliczone mini sesje z licznie przybyłymi na święto gośćmi i widzami, dyplomy, nagrody, podziękowania, mnóstwo rozmów i zawiązanych znajomości – oto żniwo intensywnej soboty. Soboty, która po wczesnym starcie powinna się już na tym etapie zakończyć, ale tu przecież jest Lwów, odpoczywać będziemy po powrocie do domu! Tym bardziej, że pogoda aż błaga by wskoczyć w wygodne buty i ”ruszyć w miasto”.
To też niniejszym czynimy, i już po paru minutach przemierzamy ruchliwą zazwyczaj, a obecnie leniwą, ulicę Podwalną. Zaglądamy w gardziel traktu Łesi Ukrainki, która niczym potężny magnes cementuje stopy do bruku i zdaje się sugerować bez możliwości odmowy, że oto tu należy się zatrzymać, zadumać nad miejscem, zachwycić grą słońca na masywnych zdobieniach pierzei i postarać zapamiętać tak dużo szczegółów, jak to tylko możliwe. Aparat zdecydowanie ułatwia to ostatnie, a gdyby jeszcze zabrać jedyne parkujące tam auto, nie byłoby zbytnim nadużyciem stwierdzenie, że oto przenieśliśmy się do czasów patronki ulicy.
Przemierzamy kolejne uliczki, kluczymy poprzez małe placyki, wąskie zaułki, z serdeczną zazdrością przyglądając się ludziom odpoczywającym na ławkach w cieniu rozłożystych drzew, rozmawiających o sprawach ważkich lub też takich bez najmniejszego znaczenia.
We wnętrzach świątyń znajdujemy chwile skupienia przytłoczeni majestatem kunsztu dawnych budowniczych, na każdym kroku odnajdując ślady wspólnej historii, polskiej i ukraińskiej.
A gdy już dzień chylił się ku końcowi a stopy powoli zaczynały samoistną komunikację z mózgiem domagając się odpoczynku, ten drugi wbrew samemu sobie podjął decyzję o wspięciu się ponad miasto, na Kopiec Unii Lubelskiej na Wysokim Zamku.
I pomimo pierwotnych obaw, była to decyzja ze wszech miar słuszna. Kładące się do snu słońce podpalało na złoto całe miasto i twarze tłumnie zgromadzonych tu turystów i mieszkańców. Wypełniało każde załamanie widocznych hen daleko pagórków, a wszelkie zmęczenie ustąpiło miejsca nagłemu zachwytowi.
Kwas chlebowy. Czy wolno mi go wspomnieć? Myślę, że tak. Ten cudowny, naturalny napój zawsze mi towarzyszy w podróżach po Ukrainie, i tym razem też nie mogło być inaczej. Jak wiele radości i smaku daje wypity taki zimny, prosto z beczki, wiedzą od teraz na pewno i ci uczestnicy naszego wyjazdu, którzy gasili nim pragnienie u podnóża Kopca Unii Lubelskiej we Lwowie.
Zróbmy hałas…
Dziś niedziela i grande finale całego wydarzenia, czyli I Międzynarodowa Parada Retrorowerzystów we Lwowie. To najbardziej widowiskowy element i jednocześnie podsumowanie całego wyjazdu.
Matka natura od samego świtu nadrabia zaległości w dostarczaniu promieni słonecznych na ziemię. Po śniadaniu poprawiamy ostatnie elementy garderoby, powoli wyciągamy z garażu rowery, mocujemy tabliczki z kolejnymi numerami i powoli formujemy szyk do przejazdu. Dołączają do nas koledzy z Ukrainy, Białorusi, mieszamy się wszyscy ze sobą tworząc barwny orszak wytwornych cyklistów.
Sygnał, start, ruszamy!
Trasa przejazdu wiedzie od Auto Retro Bazaru na ulicy Bogdanowskiej, poprzez Lipińskiej, a następnie Prospektem Czornowoła do centrum, czyli przed budynek lwowskiej Opery Narodowej.
Eskortowani przez policję z przodu i asekurowani ambulansem na końcu, docieramy na miejsce w wybornych humorach. Pozdrawiani po drodze przez mieszkańców czujemy się wyjątkowo miło i sympatycznie. Widząc zaś olbrzymie zainteresowanie jakie towarzyszy postojowi pod operą, z całą mocą można stwierdzić, że oto staliśmy się uczestnikami wydarzenia, które ma wielką szansę na powtórkę w przyszłości, które coś zadziałało, które stało się impulsem. Nie muszę również dodawać, jak ciężko było zrobić zdjęcie całej grupie naraz i z jak wielkim bólem serca trzeba było przepraszać wielu chętnych, tłumacząc że musimy już jechać dalej. Limit czasu i tak został przekroczony, a i to wydawało się raptem krótką chwilą.
Powolny przejazd, a w zasadzie przemarsz Prospektem Wolności pod kolumnę Mickiewicza, pozwolił na dalsze delektowanie się atmosferą święta, zwłaszcza że tradycyjnie w niedzielę ruch kołowy był zamknięty a na ulice wyległy tysiące lwowian celebrujących ten dzień.
Spod kolumny, gdzie również wywołaliśmy niemałe poruszenie, parada udała się na dziedziniec Pałacu Potockich. To tu odbyło się podsumowanie całego wydarzenia. To tu zaprezentowano zdobytą wysiłkiem wielu dobrych ludzi (w formie zbiórki) statuetkę, którą kolarz z Lublina wygrał w 1939 r. w wyścigu na trasie Lwów – Przemyśl – Lwów.
To tutaj również nagrodzono medalami wielu uczestników w przeróżnych kategoriach; kto pierwszy przybył pod operę, kto najmłodszym cyklistą a kto najstarszym, kto najoryginalniej ubrany, która grupa najliczniejsza, który mężczyzna najlepiej się prezentuje a która kobieta najbardziej czaruje urodą i kunsztem stroju itp., itd… Magia Pałacu Potockich, piękno starych rowerów i retro ubiorów doskonale ze sobą korespondowały, zachęcając do pamiątkowych zdjęć.
Czas płynął jednak nieubłaganie a czekało nas jeszcze podsumowanie całego weekendu na wygodnych kanapach gruzińskiej restauracji. Tam też udaliśmy się na rowerach nie dając o sobie zapomnieć wśród mieszkańców – wszak każdy rower wyposażony był w dzwonek, więc robiliśmy przyjemnego hałasu tyle, ile tylko było to możliwe.
Lwów i Ukrainę opuszczaliśmy w nostalgicznym nastroju, w poczuciu pięknie przeżytej przygody, spełnionego obowiązku i rozpoczęciu czegoś, jeszcze precyzyjnie nieokreślonego, ale w wewnętrznym przekonaniu mającego ciąg dalszy w najbliższej przyszłości.
Taki był wyjazd do Lwowa w poszukiwaniu wspólnej historii cyklistów. Czy nam się owo poszukiwanie udało?
Odpowiedź na to pytanie pozostawiam czytającym i uczestnikom wyprawy, aczkolwiek chyba domyślam się jaka ona jest…
Zdjęcia i tekst: Krzysztof Wiśniewski
Organizatorami były Fundacja Mobilności Aktywnej oraz Lubelskie Towarzystwo Retro Cyklistów.
Wyjazd został objęty Honorowym Patronatem przez Prezydenta Miasta Lublin Krzysztofa Żuka oraz Marszałka Województwa Lubelskiego Jarosława Stawiarskiego.
Wyjazd został wsparty środkami finansowymi Miasta Lublin.
Wspaniała relacja ! A nasze dziewczyny…
Rewelacja !